Ostatnio grałem w ciekawą odsłonę Star Wars Battlefront II. Najnowsza produkcja firmy DICE jest wyjątkowa – historię przedstawioną w kampanii dla jednego gracza potraktowano jako część kanonu, co oznacza, że wszelkie dodatkowe informacje dotyczące postaci czy wydarzeń są wiążące dla pozostałych mediów, w tym filmów.Wszyscy fani ciemnej strony Mocy będą szczęśliwi przez niecałą połowę opowieści, kiedy Iden faktycznie robi to, do czego została wyszkolona. Potem jednak następuje jedna z najbardziej tandetnych klisz, jakie można sobie wyobrazić – Iden wraz ze swoim towarzyszem przechodzą na stronę Rebelii. Normalnie nie czepiałbym się takiego zabiegu, ale to, jak wielki nacisk położono na prezentację komandor Versio jako wiernej ideałom Imperium, powoduje, że kiedy dochodzi do momentu zmiany stron... czujemy się zawiedzeni, a nawet lekko oszukani.Kampanię udało mi się skończyć w czasie około 4 godzin, co oznacza, że należy ona do tych bardzo krótkich. Jakby tego było mało, kiedy zobaczyłem finałowy ekran... odetchnąłem z ulgą, ponieważ zdążyłem się już nią znudzić. Tak, czterogodzinnej singlowej fabule udało się mnie zmęczyć. Nie winiłbym za to nawet słabawego scenariusza – największym problemem jest tu powtarzanie tych samych czynności w odmiennym otoczeniu, nawet jeśli z pozoru przedstawia się to inaczej. Całość wygląda tak, jakby do trybu arcade (czyli prostych walk z botami) dopisano unikatowe linie dialogowe. Historia jest poszatkowana, szyta dość grubymi nićmi i jeśli ciekawi, to tylko dlatego, że są to Gwiezdne wojny. Oczywiście nie spodziewałem się cudów po kampanii dodanej do pozycji dla wielu graczy, ale i tak się zawiodłem.